eBay w Chinach, czyli lekcja o tym jak nie wchodzić na lokalny rynek


Porażka eBay w Chinach to klasyczny przykład tego, jak ignorowanie lokalnych uwarunkowań i preferencji, a także miejscowej konkurencji może zniweczyć nawet największe globalne ambicje. Co dokładnie poszło nie tak i czego możemy się z tego nauczyć?
Jak eBay wszedł na chiński rynek?
eBay, gigant e-commerce, miał wielkie ambicje, kiedy postanowił zdobyć chiński rynek w 2002 roku. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze – firma przejęła lokalnego lidera EachNet, wykładając na stół 180 milionów dolarów[1].
Strategia? Prosta – skopiować model, który działał na Zachodzie, i podbić serca chińskich konsumentów. Brzmiało jak plan, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała optymizm Amerykanów. Problemem okazało się nie tylko niedostosowanie do lokalnych nawyków – równie duży wpływ miała konkurencja w postaci Alibaby i jej platformy Taobao. Co dokładnie przyczyniło się do porażki amerykańskiego giganta e-handlu?
Jakie błędy popełnił eBay, wchodząc na chiński rynek?
eBay wszedł na chiński rynek z przekonaniem, że skoro jego model działa na Zachodzie, to zadziała wszędzie. Firma zignorowała specyfikę chińskich konsumentów, którzy oczekiwali zupełnie innego doświadczenia zakupowego – eBay stawiał na sztywne, sformalizowane transakcje, podczas gdy Chińczycy cenili sobie interakcję, negocjacje i budowanie relacji[2].
eBay postawił też na ujednoliconą globalną platformę, zamiast dostosować serwis do lokalnych potrzeb. Serwery znajdowały się poza Chinami, co sprawiało, że strona ładowała się wolno – frustrujące w kraju, gdzie szybkie działanie aplikacji to podstawa. Taobao działało płynnie, co dało mu ogromną przewagę[3].
eBay również nie docenił siły darmowych ofert. Podczas gdy na Zachodzie opłaty za wystawianie aukcji były standardem, chińscy sprzedawcy byli przyzwyczajeni do darmowych ogłoszeń[4].
Jak Taobao pokonało eBay?
Taobao nie pokonało eBay w Chinach – ono go zmiażdżyło. Gdy amerykańska firma wchodziła na chiński rynek z przekonaniem, że globalna marka wystarczy do sukcesu, Alibaba, właściciel Taobao, skupiła się na tym, czego naprawdę chcieli chińscy użytkownicy. Szef firmy, Jack Ma, i jego zespół doskonale rozumieli, że w Chinach handel online to coś więcej niż tylko kliknięcie „Kup teraz” – to interakcja, zaufanie i społeczność.
Przede wszystkim, Taobao pozwalało użytkownikom swobodnie się komunikować za pomocą czatu, dzięki któremu kupujący mogli negocjować ceny, zadawać pytania i budować relacje ze sprzedawcami. eBay tego nie miał – tam transakcje były sztywne i bezosobowe, a chińscy konsumenci uwielbiają się targować[5].
Kolejnym ciosem był fakt, że Taobao było darmowe – eBay pobierał opłaty za wystawianie ofert, a Alibaba pozwalała sprzedawcom robić to bez żadnych kosztów. Z tego powodu fala użytkowników szybko przeniosła się na chińską platformę, bo skoro można sprzedawać za darmo, to po co płacić? Strategia ta okazała się skuteczna, a Taobao w krótkim czasie urosło do gigantycznych rozmiarów[6].
Warto też podkreślić, że serwery eBay znajdowały się poza Chinami, więc strona ładowała się wolno – dla kontrastu Taobao było szybkie, elastyczne i działało bez zarzutu. Chińska platforma pokonała eBay również podejściem marketingowym – zamiast inwestować w drogie kampanie, Alibaba wykorzystała lojalność użytkowników. Tworzenie społeczności wokół platformy sprawiło, że Chińczycy zaczęli traktować Taobao jak naturalne miejsce do robienia zakupów, a nie tylko kolejną